Lia (w tej roli Mzia Arabuli) jest emerytowaną nauczycielką. Kobieta złożyła obietnicę, że spróbuje się dowiedzieć, jaki los spotkał jej dawno zaginioną siostrzenicę Teklę. Kiedy od sąsiada Achiego (Lucas Kankava) dowiaduje się, że dziewczyna mogła opuścić Gruzję i przenieść się do Turcji, wraz z mężczyzną postanawia wyruszyć w podróż, by ją odnaleźć. Trafiają do Stambułu, który jawi się jako miasto możliwości, ale też przytłacza swoją wielkością. To jedno z tych miejsc, gdzie poszukiwanie kogoś, kto w dodatku nie chce być znaleziony, wydaje się szczególnie skomplikowane. Z pomocą zdezorientowanym nieco bohaterom przychodzi Evrim (Deniz Dumanli), walcząca o prawa osób transseksualnych. Lia i Achi przedzierają się przez kolejne miejskie zaułki, licząc, że trafią w końcu na Teklę. Podobnie jak w swoich poprzednich filmach, szwedzki reżyser o gruzińskich korzeniach Levan Akin podejmuje temat płci, seksualności, przełamywania barier. Nie tylko tych ideologicznych, ale również wewnętrznych, tkwiących głęboko w każdym z nas. Ważnym bohaterem opowieści, określanej mianem „ody do człowie - czeństwa”,jest także pełne tajemnic i topograficznych niespodzianek miasto.
W konkurencyjnym świecie turystyki niewiele jest dzisiaj doświadczeń, które są nieosiągalne. „Danger Zone” zagłębia się w świat turystyki wojennej, zaspokajającej rosnący rynek na coraz rzadsze i ekstremalne doświadczenia. Turystom obiecuje się akcje na pierwszej linii frontu, z prawdziwą amunicją, prawdziwymi bitwami i prawdziwym niebezpieczeństwem. Wojna stała się produktem luksusowym, towarem, który można kupić i sprzedać, a organizatorzy wycieczek są zdesperowani, aby wejść do rozwijającego się biznesu. Ta moralnie dwuznaczna branża turystyczna prowadzi do zderzenia dwóch światów: żądnych wrażeń turystów i ludzi złapanych w krzyżowy ogień konfliktu, którzy nie mają luksusu i przywileju wyboru. „Danger Zone” zadaje pytanie: co pozostaje turystom po zastanowieniu, czy uświadamiają sobie, jakie mają szczęście tylko z powodu miejsca, w którym się urodzili? Czy mieszkańcy obszarów objętych konfliktem, nie z własnego wyboru, widzą w tych turystach nadzieję na spokojne życie? A może jest to czysto jednostronna interakcja, w której nikt nie wygrywa i nikt się nie uczy?